Wakacje - błogi czas, zwieńczenie ciężkiej pracy, przerwa w naszej rzeczywistości, coś poza naszą codzienną normą, coś co ma przynieść niezapomniane przeżycia, coś do czego mamy wielkie oczekiwania, coś żeby pochwalić się innym, coś e k s t r a.
Letni okres wiąże się z wielkimi nadziejami, co roku wczasowicze odprawiają określone rytuały zależne od miejsca, w którym się znajdują. Owe rytuały przybliżyć ich mają do upragnionego statusu dobrobytu, utwierdzić w przekonaniu o wyższości, spełnić kapitalistyczny sen.
Zagraniczne wczasy all inclusive brzmią egzotycznie. Są symbolem klasy średniej uwidaczniającym się raz w roku - czasami dwa razy - w formie systematycznego rytuału, który podtrzymuje myślenie o wielkiej wartości ciężkiej pracy w ramach której jest wyczekiwany czas na odpoczynek. Po przepracowanym roku uzbierane wolne od pracy dni stają się pretekstem do odprawienia neokolonistycznego czynu. Praktyka turystyczna to nie równość interakcji ludzi, a raczej relacja kolonizator i skolonizowany. Wytwarza ona status sprawcy i ofiary dzięki elitarności oraz poczuciu uprzywilejowania.
Hotele są bezpieczną i ukrytą enklawą. Proponowane dodatkowe wycieczki poza jego obszar przypominają teatralnie odgrywane sytuacje, gdzie przewodnik/czka jest głównym aktorem/ką, a wczasowicz widzem/dzą.
Dostępne do tej pory wakacyjne wojaże, są poważnie zagrożone. Przynajmniej te odległe, zagraniczne, te najbardziej egzotyczne, najbardziej pożądane. Jak reagujemy w chwili gdy czujemy strach przed odebraniem nam oczywistego kiedyś przywileju? Czy potrafimy odnaleźć się w nowej rzeczywistości i docenić najbliższe podwórko? A może strach przeradza się w ulgę, że już nie trzeba odwiedzać tych setek miejsc do zobaczenia przed śmiercią?